środa, 20 kwietnia 2016

Rozdział 1.

Ogłoszenie NieParafialne

Siemandero elo elo, to znowu my. Wiemy, że nie było nas tu szmat czasu, ale o to, tam tara dam-  WRÓCIŁYŚMY!!  Z nowymi, jeszcze durniejszymi pomysłami i chwilową weną tfurczą, która opuści nas zapewne jeszcze szybciej niż nas znalazła ;) 
Indżoj



Następnego dnia
Znów była w tym okropnym miejscu. Zewsząd patrzyły na nią pogardliwie wykrzywione twarze zgromadzonych wokół śmierciożerców. Znajdowali się w salonie posiadłości Malfoyów, który gdyby nie zaistniałe okoliczności mógłby zainteresować ją swoim wystrojem. Teraz jednak, było to główne miejsce spotkań popleczników Voldemorta, z powodu, czego, nikt oprócz Bellatrix, się nie cieszył. Pomieszczenie było dość ciemne, oświetlone jedynie zwieszającym się z sufitu, ciężkim kryształowym żyrandolem, wykonanym z setek maleńkich kamieni, z których każdy zdobiony był miniaturowymi roślinnymi ornamentami. Ściany pokryte były ciemną boazerią, która podobnie jak wszystko, co znajdowało się w tym domu, sprawiała wrażenie niezmiernie kosztownej i eleganckiej. Nawet podłoga, na której obecnie leżała, okazała się być pięknym dębowym parkietem, wypolerowanym na głęboki połysk, zapewne przez niestrudzone ręce skrzatów domowych, które z uśmiechem na ustach wykonywały tę niewolniczą pracę. Na Hermionie minimalistyczny wystrój nie wywarł jednak żadnego wrażenia, zdawało się, że w ogóle nie dostrzega otoczenia w jakim się znajduje. Cała jej uwaga skupiła się na odczuwaniu wszechogarniającego bólu i odrazy względem kobiety stojącej nad nią z wyciągniętą różdżką i szaleństwem wymalowanym na twarzy.
- Powiedz mi prawdę dziewczyno, skąd masz ten miecz! – krzyczała raz po raz Lestrange, i nie czekając na odpowiedź traktowała gryfonkę kolejnym Cruciatusem.
-  Powiedz skąd go masz, a to wszystko się skończy!
Hermiona nie mogła już znieść tego bólu, odczuwała go każdą komórką swojego ciała. A on zamiast kończyć się lub zmniejszać, trwał wciąż i bez końca. Nawet te krótkie chwile, kiedy zdejmowano z niej klątwę, nie przynosiły ulgi. Jej ciało targane przez drgawki, nie potrafiło się rozluźnić. Powoli odchodziła od zmysłów. Cała zroszona była potem i brudem, włosy przykleiły jej się do twarzy, a w ustach zaschło od nieustannego krzyku. Nie słyszała już głosów ludzi zgromadzonych wokół, jej wzrok padł na jedną z postaci znajdującą się za plecami czarnowłosej kobiety. W tej twarzy było coś znajomego, wydawała się być zupełnie nie na miejscu, nie widziała w niej nienawiści, raczej strach i litość. Malfoy. Poczuła nadzieję. To Malfoy, zna mnie, on mi pomoże. Ale on stał tam tylko, odwracając wzrok jakby nie mógł znieść jej spojrzenia. Jakby nie mógł znieść jej widoku. Jak on śmie?! Nienawidzę go, nienawidzę ich wszystkich – pomyślała po raz ostatni, zanim znów rzucono na zaklęcie, które pozbawiło ją zmysłów.
Obudziła się z krzykiem. Ból rozsadzał jej czaszkę, a przed oczami majaczyły ciemne mroczki. Przez chwilę nie wiedziała gdzie się znajduje. Ze strachem rozglądała się po nieznanym, nieco rozmazanym pomieszczeniu. Przetarła oczy, dzięki czemu jej wzrok wyostrzył się i spoczął na leżącym na niej mężczyźnie. Wydarzenia poprzedniego dnia wróciły do niej niechcianą falą. Cieszyła się, że przyjaciel nie obudził się pomimo jej krzyku. Nie chciała obarczać go dodatkowo swoimi problemami, wiedziała, że ma pod dostatkiem swoich własnych.
 Hermiona nigdy nie należała do osób, które po nakrapianych imprezach nie miewają kaca kolejnego dnia. W jej wypadku było dokładnie na odwrót. Cierpiała potem okropne katusze, na które składały się rozmaite dolegliwości. Dodając do tego jeszcze fakt, iż ostatnimi czasy, rzadko udawało jej się przespać całą noc bez koszmarów możecie sobie wyobrazić jak podle się czuła.
Tego poranka nie było inaczej. Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu to okropny ból głowy, zaraz potem kwaśmy posmak i uczucie suchości w ustach. Nie zastanawiała się zupełnie, jakim cudem jest w stanie poczuć obie rzeczy naraz, bo bardziej skupiła się na tym jak strasznie chciało jej się pić. W głowie huczało jej tak, jakby znajdowało się w niej stado rozwrzeszczanych orangutanów w czasie trwania sezonu godowego. Wydawało jej się również, że jeden z nich przygniatał ją w dodatku do materaca, głośno przy tym sapiąc i pochrapując. Starała się wydostać spod krępującego ją ciężaru, ale zupełnie nie mogła się ruszyć. W końcu, jakimś cudem udało jej się przekręcić na plecy. Nagle pokój, w którym się znajdowała zaczął niebezpiecznie wirować, powodując u dziewczyny zaczątki mdłości. Czuła się tragicznie, była chora, wymięta i brudna. Spała w ubraniu i butach, w dodatku wciśnięta w małą przestrzeń pomiędzy ścianą a swoim najlepszym przyjacielem, który wykorzystał ją w charakterze poduszki.
- Ugh… na Merlina, Harry przesuń się, nie mogę oddychać – wydyszała.
- Em.. Jeszcze chwilę pani Weasley, zaraz wstanę…
- Kurcze Harry, wstawaj! No już!
- Mhm… yhmm… - mruknął odwracając się na drugi bok.
Przynajmniej znów mogę oddychać – pomyślała Gryfonka. Spróbowała się podnieść, ale zbyt szybki ruch sprawił, że pokój zaczął wirować jeszcze szybciej, a uporczywe dzwonienie w uszach rozbrzmiało na nowo. Wstając zatoczyła się dość mocno, tak, że tylko stojący nieopodal łóżka fotel uchronił ja przed niechybnym upadkiem. Postanowiła poczekać, aż pomieszczenie przestanie kołować tak bardzo, i w tym czasie poukładać sobie wydarzenia poprzedniego dnia.
Miała mgliste wspomnienia kłótni z Malfoyem. Pamiętała, że wyszli wszyscy razem z baru, chociaż nie miała pojęcia dlaczego. Tym bardziej, nie wiedziała, dlaczego w jej łóżku spał Harry, skoro tuż obok stało drugie całkowicie puste . Czyżby Malfoy spędził noc tutaj?
- Przeklęty Malfoy i jego głupia Ognista Whiskey – powiedziała do siebie, znowu próbując się podnieść.  Tym razem obyło się bez upadku, chociaż nadal nie czuła się pewnie. Lekko chwiejąc się dotarła do łazienki.
***************

- Harry, HARRY! – dziewczyna potrząsnęła energicznie jeszcze śpiącym chłopakiem, który po dłuższej chwili, leniwie się przeciągnął i otworzył oczy.
- Już ranek? – spytał nieprzytomnie, zasłaniając się przed oślepiającym blaskiem promieni słonecznych, wdzierających się do pomieszczenia przez rozsunięte zasłony schludnie umytego okna.
- Harry, już jest po południu – spojrzała na niego z wyrzutem, krzyżując ręce na piersiach w geście zniecierpliwienia. – Budzę cię już od godziny!
Brunet wyraźnie ją zignorował, ponieważ obrócił się plecy i nakrył głowę kołdrą udając, że jej nie słyszy.
- Wstawaj i to już!  - bez ceregieli  zerwała z niego okrycie.
- Hej, tak nie można, nie masz serca? – jęknął poirytowany – ludzie jeszcze śpią!
- Przypominam ci, że mieliśmy dziś zacząć szukać moich rodziców, a wypadałoby jeszcze sprawdzić co u Weasleyów, bo… - niedane jej było skończyć, gdyż Potter jak oparzony wyskoczył z łózka i pognał do łazienki.
Przez chwile myślała, że go zemdliło, jednak po chwili usłyszała szum wody świadczący o tym,  że chłopak bierze prysznic. Rozsiadła się w jednym z dużych, wyblakłych foteli, który okazał się niezmiernie wygodny, pomimo swojego  obrzydliwego. Upijała właśnie kolejny łyk gorącego ziołowego naparu, gdy Harry z jeszcze wilgotnymi i rozwichrzonymi włosami wyszedł z łazienki i zajął miejsce naprzeciw niej, sięgając po drugi kubek.
- Przez wczorajszy wieczór kompletnie o tym zapomniałem – powiedział bez wstępów, kontynuując przerwaną przed kwadransem rozmowę.
- Nawet mi o tym nie wspominaj… Wciąż mam jeszcze przed oczami tą zapijaczoną facjatę – dodała wzdrygając się lekko na samą myśl o Malfoyu.
- A tam, gadasz głupoty, nie był przecież bardziej pijany od ciebie. – powiedział Harry, przez co przyjaciółka obdarzyła go oburzonym spojrzeniem. - A i mówił całkiem do rzeczy. Szkoda, że się wyłączyłaś w trakcie naszej rozmowy – podjął temat ignorując jej niemy wyrzut. – Malfoy rzucił nowe światło na kilka interesujących nas wszystkich spraw. Pokazał, że istnieje też inna perspektywa, a my myśleliśmy jednotorowo.. – kontynuował upijając łyk parującego płynu, krzywiąc się przy tym z  niesmakiem – co to za gorzkie dziadostwo?! – wysapał niemal się krztusząc.
- Harry, mnie naprawdę nie interesuje ten przebrzydły ignorant, a tym bardziej jego punkt widzenia- powiedziała, puszczając mimo uszu jego ostatnią uwagę-  Mam ci przypomnieć, jak Bellatriks torturowała mnie Cruciatusem na jego oczach? A on? Czy on coś powiedział? Zrobił? Udawał, że mnie nie widział. Powiem ci coś. Gardzę tą kanalią bardziej niż on mną, szlamą.
- Hermiona, czasy się zmieniły, może Draco również?
- To już nie Malfoy tylko Draco, tak? Od kiedy to jesteście takimi kumplami? Zresztą dość, nie ważne, nie mam ochoty rozmawiać na temat Malfoya. Zwłaszcza, że te czasy o których mówisz, tak na prawdę nie miały czasu się zmienić. Nie zapomina się ot tak o latach uprzedzeń i nienawiści. Ja nie zapomniałam i on z pewnością też nie. Chyba że to Ty już zapomniałeś co zrobił?  Śmierć Dumbledore, wpuszczenie śmierciożerców, Pokój Życzeń, kurczę, nawet Hipogryfowi nie przepuścił. Menda jedna.
- Chyba przesadzasz, to było ze sto lat temu!
- No i co? Właśnie to zamierzam powiedzieć w przyszłym miesiącu.
- Niech zgadnę, chodzi ci o przesłuchanie w Wizengamocie?
- Tak, i zamierzam tam obsmarować ich wszystkich, zacznę od pieprzonego dziennika Riddle’a a skończę na pożarze, który wywołał z koleżkami, że nie wspomnę już o ich fanatyzmie i snobistycznych poglądach.
- Nie wydaje mi się, żeby w Azkabanie zamykali za snobizm.
- Od teraz zaczną, a przynajmniej powinni. Szkoda tylko, że pani Weasley wykończyła naszą kochaną Bellę, nie będzie już miała okazji wrócić do swojej zapyziałej celi. – powiedziała z nienawiścią w głosie wściekle gestykulując i rozlewając napar.
Harry wpatrywał się z osłupieniem w dziwnie zaciętą twarz przyjaciółki, niezupełnie rozumiejąc jej punkt widzenia. Właściwie jej nie poznawał. Stała się jakaś nerwowa i ironiczna. Jej zachowanie również odbiegało od normy. Nie było tego widać szczególnie wyraźnie, ale była po prostu bardziej… bardziej dokładna, wręcz apodyktyczna – wszystko, ale to wszystko musiało być tak, jak chciała. Nie, żeby kiedyś nie próbowała stawiać na swoim, jednak dało się jej coś przetłumaczyć, nie to, co teraz. Kurczę, on też nie zapomniał tego co miało miejsce, tak naprawdę tylko oni wiedzieli, przez co musieli przejść w ciągu tych wszystkich lat. Jednak zawsze wierzył, że po upadku  Voldemorta, gdy zapanuje pokój, to właśnie jego przyjaciele będą wraz z nim starać się naprawiać dawne błędy. Chciał wierzyć, że uda im się być ponad to, ponad nienawiść, wrogość i uprzedzenia. Nie rozumiał, dlaczego Hermiona chce dalszej walki? Przecież z ich trójki to ona zwykle była tą najbardziej poprawną, dążącą do załagodzenia sytuacji i szukającą kompromisów, które zadowoliły by każdą ze stron.
- Hermiono, nie chciałbym się z tobą kłócić, ale…
- Ja z tobą też nie Harry – powiedziała nieco spuszczając z tonu. – Jednak na przesłuchaniu powiem to, co uznam za stosowne. Poza tym, to chyba nie czas i miejsce na roztrząsanie sprawy Malfoya i jego wesołej rodzinki. Według mojego planu już od – tu rzuciła okiem na okrągły zegar wiszący na ścianie – ponad dwóch godzin powinniśmy być w Norze. Przez to opóźnienie pewnie już dziś nigdzie nie wyruszymy. Pani Weasley tak szybko nas nie wypuści.
- Skoro tak, to może znajdzie się czas na szybki obiad? – spytał z nadzieją, która jednak została brutalnie zabita przez Hermionę.
- Chyba nie sądzisz, że w Norze, jakkolwiek nie byłaby zniszczona – brakuje jedzenia? – szczery uśmiech zagościł na jej twarzy, po chwili już wyciągała rękę w stronę przyjaciela, gotowa do teleportacji. 

**************

- Bez dyskusji młoda damo, może jesteś już pełnoletnia, ale ja nadal jestem twoją matką, więc masz mnie słuchać – powiedziała Molly Weasley tonem nie znoszącym sprzeciwu. Ginny głośno westchnęła i teatralnie przewróciła oczami.
- Ale mamo, a jeśli coś się stało? Powinni już dawno tu być! – dziewczyna zaczynała niepokoić się o przyjaciół. Przechadzała się po kuchni w tą i z powrotem, co jakiś czas wyglądając przez okno.
- Jeżeli coś im się stało, w co szczerze wątpię – odpowiedziała  niepewnie jej matka – to twoja obecność tutaj w niczym nie pomoże. Ten dom sam w sobie stanowi równie wielkie niebezpieczeństwo co śmierciożercy. To zresztą tyczy się również ciebie Ronaldzie – powiedziała  zawieszając spojrzenie na najmłodszym z synów.
Chłopak siedział na podłodze ze spuszczoną głową, bo większość ocalałych mebli została już przeniesiona do ich tymczasowego lokum.
- Mnie w to nie mieszajcie – odparł beznamiętnym tonem, nadal zapatrzony w podłogę. Czuł jednak na sobie świdrujące spojrzenie, kiedy kobieta za wszelką cenę starała się uspokoić i powstrzymać przed  rychłym wybuchem gniewu.  Właśnie szukała odpowiednich słów by przemówić swoim bezmyślnym dzieciom do rozumu, gdy usłyszeli skrzypnięcie drzwi wejściowych i głośną wymianę zdań.
Nie zwracając uwagi na toczącą się właśnie rodzinną kłótnię, Harry i Hermiona wtoczyli się do pomieszczenia złorzecząc i sapiąc jak dzikoświnie.
- Te głupie gnomy kiedyś nas zabiją – wyjąkał  Harry, usilnie walcząc o każdy oddech. Niemal potknął się o próg kuchennych drzwi, strącając kopnięciem trzymającego się jego spodni ostatniego małego szkodnika.
- Nie mów tak- powiedziała nie mniej zmęczona Hermiona, która pojawiła się tuż za nim- to istoty, które tak jak my czują i myślą, a tym bardziej mają prawo do życia- mówiła nieco oburzona stanowiskiem przyjaciela.
- Jesteście wreszcie!- wykrzyknęła radośnie mama Rona, uśmiechając się do nowo przybyłych. - Harry kochaneczku, Hermiono, niech no was uściskam moje dzieci- podeszła do nich z szeroko rozpostartymi ramionami. - Skoro jesteśmy już wszyscy w komplecie, to chyba nadszedł czas, żeby się stąd zbierać- powiedziała, wyswabadzając ich z uścisku, omiatając ostatnim smutnym spojrzeniem resztki swojej zrujnowanej kuchni.
Jej oczy zaszkliły się, gdy utkwiła wzrok w starym zegarze wskazującym, gdzie znajdowali się poszczególni członkowie jej rodziny. Rodowa pamiątka była zniszczona, jednak nie to było najgorsze. Imię jej ukochanego Freda w magiczny sposób zniknęło z osmolonej tarczy, pozostawiając po sobie puste miejsce. Tak samo jak jego śmierć pozostawiła pustkę w ich sercach. Zawsze patrzyła na bliźniaków przez pryzmat ich figli, niechcianych żartów i głupich pomysłów, nie do końca zdając sobie sprawę, jak wiele radości i śmiechu wprowadzały do jej życia. Dziś oddałaby wszystko, by móc wrócić do czasów, gdy wesoło podśpiewując przygotowywała bożonarodzeniowe przysmaki, wyczekując dźwięku kukułki, obwieszczającego powrót kolejnego z Weasleyów.
- Pani Weasley- zaczął nieśmiało Harry- właściwie to przyszliśmy się tylko pożegnać- kontynuował zażarcie wpatrując się we własne buty. – Obiecałem Hermionie, że od dziś wspólnie zaczniemy poszukiwania jej rodziców.
- Ale jak to od dziś?- matka Rona aż zachłysnęła się powietrzem.- Przecież dopiero co wyszedłeś ze szpitala, a ten cały koszmar jeszcze się nie skończył.
- Ma pani zupełną rację, ale proszę mnie zrozumieć. Nie widziałam rodziców niemal cały rok, na dobrą sprawę nawet nie wiem czy żyją. A Australia jest duża, kto wie, ile czasu będziemy potrzebować, żeby trafić choć na ślad ich obecności- wtrąciła Hermiona.
- To wy nawet nie wiecie, gdzie zacząć? A gdzie się zatrzymacie? Chyba nie zamierzacie teleportować się w tą i z powrotem? To niedorzeczne!- wykrzyknęła zdenerwowana kobieta.- Zostańcie z nami u Muriel, będziemy mieli dużo czasu, żeby wszystko dokładnie przemyśleć.
- Pani Weasley, teleportacja na tak dużą odległość bez wcześniejszego przygotowania nie wchodzi w grę, to zbyt duże ryzyko. Zarezerwowałam już trzy bilety na mugolski środek transportu- zrobiła pauzę.- Na dziś wieczór.
- Jakie trzy bilety?!- wrzasnęła kobieta, już kompletnie wytrącona z równowagi. Po chwili spłynęła na nią fala zrozumienia. – Nie pozwolę na to, żeby Ronald gdziekolwiek teraz wyjechał.
Rudzielec, o którym była mowa nadal tylko cicho siedział pod ścianą. Zdawał się nie zauważać tematu, na który zeszła rozmowa. Właściwie gdyby mógł, to najchętniej wtopiłby się w nią i zniknął. Nie miał siły a tym bardziej ochoty na dyskusje.  Z kimkolwiek.
- A co ze mną?- dodała skołowana Ginny.- Harry, tak długo się nie widzieliśmy, a teraz chcesz mnie znowu zostawić i zniknąć gdzieś na drugim końcu świata? W dodatku nie wiadomo na jak długo.- kontynuowała  naburmuszona podchodząc do chłopaka.

- Ginny, nawet o tym nie myśl- zakończyła dywagacje córki pani Weasley.- Dobrze, zrobimy tak- dodała, biorąc trzy głębokie wdechy dla uspokojenia.- Zapraszam na obiad do Muriel. Nawet jeśli postawicie na swoim i wyjedziecie pomimo moich próśb, to nigdzie nie puszczę was głodnych. Ot co!