Ogłoszenie NieParafialne
Siemandero elo elo, to znowu my. Wiemy, że nie było nas tu szmat czasu, ale o to, tam tara dam- WRÓCIŁYŚMY!! Z nowymi, jeszcze durniejszymi pomysłami i chwilową weną tfurczą, która opuści nas zapewne jeszcze szybciej niż nas znalazła ;)
Indżoj
Następnego dnia
Znów była w tym okropnym miejscu. Zewsząd
patrzyły na nią pogardliwie wykrzywione twarze zgromadzonych wokół śmierciożerców.
Znajdowali się w salonie posiadłości Malfoyów, który gdyby nie zaistniałe
okoliczności mógłby zainteresować ją swoim wystrojem. Teraz jednak, było to
główne miejsce spotkań popleczników Voldemorta, z powodu, czego, nikt oprócz
Bellatrix, się nie cieszył. Pomieszczenie było dość ciemne, oświetlone jedynie
zwieszającym się z sufitu, ciężkim kryształowym żyrandolem, wykonanym z setek
maleńkich kamieni, z których każdy zdobiony był miniaturowymi roślinnymi
ornamentami. Ściany pokryte były ciemną boazerią, która podobnie jak wszystko,
co znajdowało się w tym domu, sprawiała wrażenie niezmiernie kosztownej i
eleganckiej. Nawet podłoga, na której obecnie leżała, okazała się być pięknym
dębowym parkietem, wypolerowanym na głęboki połysk, zapewne przez niestrudzone
ręce skrzatów domowych, które z uśmiechem na ustach wykonywały tę niewolniczą
pracę. Na Hermionie minimalistyczny wystrój nie wywarł jednak żadnego wrażenia,
zdawało się, że w ogóle nie dostrzega otoczenia w jakim się znajduje. Cała jej
uwaga skupiła się na odczuwaniu wszechogarniającego bólu i odrazy względem kobiety
stojącej nad nią z wyciągniętą różdżką i szaleństwem wymalowanym na twarzy.
- Powiedz mi prawdę dziewczyno, skąd masz ten miecz! – krzyczała raz po
raz Lestrange, i nie czekając na odpowiedź traktowała gryfonkę kolejnym
Cruciatusem.
- Powiedz skąd go masz, a to
wszystko się skończy!
Hermiona nie mogła już znieść tego bólu,
odczuwała go każdą komórką swojego ciała. A on zamiast kończyć się lub
zmniejszać, trwał wciąż i bez końca. Nawet te krótkie chwile, kiedy zdejmowano
z niej klątwę, nie przynosiły ulgi. Jej ciało targane przez drgawki, nie
potrafiło się rozluźnić. Powoli odchodziła od zmysłów. Cała zroszona była potem
i brudem, włosy przykleiły jej się do twarzy, a w ustach zaschło od
nieustannego krzyku. Nie słyszała już głosów ludzi zgromadzonych wokół, jej
wzrok padł na jedną z postaci znajdującą się za plecami czarnowłosej kobiety. W
tej twarzy było coś znajomego, wydawała się być zupełnie nie na miejscu, nie
widziała w niej nienawiści, raczej strach i litość. Malfoy. Poczuła nadzieję. To
Malfoy, zna mnie, on mi pomoże. Ale on stał tam tylko, odwracając wzrok
jakby nie mógł znieść jej spojrzenia. Jakby nie mógł znieść jej widoku. Jak on śmie?! Nienawidzę go, nienawidzę ich
wszystkich – pomyślała po raz ostatni, zanim znów rzucono na zaklęcie,
które pozbawiło ją zmysłów.
Obudziła się z
krzykiem. Ból rozsadzał jej czaszkę, a przed oczami majaczyły ciemne mroczki.
Przez chwilę nie wiedziała gdzie się znajduje. Ze strachem rozglądała się po
nieznanym, nieco rozmazanym pomieszczeniu. Przetarła oczy, dzięki czemu jej
wzrok wyostrzył się i spoczął na leżącym na niej mężczyźnie. Wydarzenia
poprzedniego dnia wróciły do niej niechcianą falą. Cieszyła się, że przyjaciel
nie obudził się pomimo jej krzyku. Nie chciała obarczać go dodatkowo swoimi
problemami, wiedziała, że ma pod dostatkiem swoich własnych.
Hermiona nigdy nie należała do osób, które po
nakrapianych imprezach nie miewają kaca kolejnego dnia. W jej wypadku było
dokładnie na odwrót. Cierpiała potem okropne katusze, na które składały się
rozmaite dolegliwości. Dodając do tego jeszcze fakt, iż ostatnimi czasy, rzadko
udawało jej się przespać całą noc bez koszmarów możecie sobie wyobrazić jak
podle się czuła.
Tego poranka nie było inaczej.
Pierwsze, co poczuła po przebudzeniu to okropny ból głowy, zaraz potem kwaśmy
posmak i uczucie suchości w ustach. Nie zastanawiała się zupełnie, jakim cudem
jest w stanie poczuć obie rzeczy naraz, bo bardziej skupiła się na tym jak
strasznie chciało jej się pić. W głowie huczało jej tak, jakby znajdowało się w
niej stado rozwrzeszczanych orangutanów w czasie trwania sezonu godowego.
Wydawało jej się również, że jeden z nich przygniatał ją w dodatku do materaca,
głośno przy tym sapiąc i pochrapując. Starała się wydostać spod krępującego ją
ciężaru, ale zupełnie nie mogła się ruszyć. W końcu, jakimś cudem udało jej się
przekręcić na plecy. Nagle pokój, w którym się znajdowała zaczął niebezpiecznie
wirować, powodując u dziewczyny zaczątki mdłości. Czuła się tragicznie, była
chora, wymięta i brudna. Spała w ubraniu i butach, w dodatku wciśnięta w małą
przestrzeń pomiędzy ścianą a swoim najlepszym przyjacielem, który wykorzystał
ją w charakterze poduszki.
- Ugh… na Merlina, Harry przesuń
się, nie mogę oddychać – wydyszała.
- Em.. Jeszcze chwilę pani
Weasley, zaraz wstanę…
- Kurcze Harry, wstawaj! No już!
- Mhm… yhmm… - mruknął odwracając
się na drugi bok.
Przynajmniej znów mogę oddychać –
pomyślała Gryfonka. Spróbowała się podnieść, ale zbyt szybki ruch sprawił, że
pokój zaczął wirować jeszcze szybciej, a uporczywe dzwonienie w uszach
rozbrzmiało na nowo. Wstając zatoczyła się dość mocno, tak, że tylko stojący
nieopodal łóżka fotel uchronił ja przed niechybnym upadkiem. Postanowiła
poczekać, aż pomieszczenie przestanie kołować tak bardzo, i w tym czasie
poukładać sobie wydarzenia poprzedniego dnia.
Miała mgliste
wspomnienia kłótni z Malfoyem. Pamiętała, że wyszli wszyscy razem z baru,
chociaż nie miała pojęcia dlaczego. Tym bardziej, nie wiedziała, dlaczego w jej
łóżku spał Harry, skoro tuż obok stało drugie całkowicie puste . Czyżby Malfoy spędził noc tutaj?
- Przeklęty Malfoy i jego głupia
Ognista Whiskey – powiedziała do siebie, znowu próbując się podnieść. Tym razem obyło się bez upadku, chociaż nadal
nie czuła się pewnie. Lekko chwiejąc się dotarła do łazienki.
***************
- Harry, HARRY! – dziewczyna
potrząsnęła energicznie jeszcze śpiącym chłopakiem, który po dłuższej chwili,
leniwie się przeciągnął i otworzył oczy.
- Już ranek? – spytał
nieprzytomnie, zasłaniając się przed oślepiającym blaskiem promieni
słonecznych, wdzierających się do pomieszczenia przez rozsunięte zasłony
schludnie umytego okna.
- Harry, już jest po południu –
spojrzała na niego z wyrzutem, krzyżując ręce na piersiach w geście
zniecierpliwienia. – Budzę cię już od godziny!
Brunet
wyraźnie ją zignorował, ponieważ obrócił się plecy i nakrył głowę kołdrą udając,
że jej nie słyszy.
- Wstawaj i to już! - bez ceregieli zerwała z niego okrycie.
- Hej, tak nie można, nie masz
serca? – jęknął poirytowany – ludzie jeszcze śpią!
- Przypominam ci, że mieliśmy dziś
zacząć szukać moich rodziców, a wypadałoby jeszcze sprawdzić co u Weasleyów,
bo… - niedane jej było skończyć, gdyż Potter jak oparzony wyskoczył z łózka i
pognał do łazienki.
Przez chwile
myślała, że go zemdliło, jednak po chwili usłyszała szum wody świadczący o
tym, że chłopak bierze prysznic.
Rozsiadła się w jednym z dużych, wyblakłych foteli, który okazał się niezmiernie
wygodny, pomimo swojego obrzydliwego.
Upijała właśnie kolejny łyk gorącego ziołowego naparu, gdy Harry z jeszcze
wilgotnymi i rozwichrzonymi włosami wyszedł z łazienki i zajął miejsce naprzeciw
niej, sięgając po drugi kubek.
- Przez wczorajszy wieczór kompletnie
o tym zapomniałem – powiedział bez wstępów, kontynuując przerwaną przed
kwadransem rozmowę.
- Nawet mi o tym nie wspominaj…
Wciąż mam jeszcze przed oczami tą zapijaczoną facjatę – dodała wzdrygając się
lekko na samą myśl o Malfoyu.
- A tam, gadasz głupoty, nie był
przecież bardziej pijany od ciebie. – powiedział Harry, przez co przyjaciółka
obdarzyła go oburzonym spojrzeniem. - A i mówił całkiem do rzeczy. Szkoda, że
się wyłączyłaś w trakcie naszej rozmowy – podjął temat ignorując jej niemy
wyrzut. – Malfoy rzucił nowe światło na kilka interesujących nas wszystkich
spraw. Pokazał, że istnieje też inna perspektywa, a my myśleliśmy jednotorowo..
– kontynuował upijając łyk parującego płynu, krzywiąc się przy tym z niesmakiem – co to za gorzkie dziadostwo?! –
wysapał niemal się krztusząc.
- Harry, mnie naprawdę nie interesuje
ten przebrzydły ignorant, a tym bardziej jego punkt widzenia- powiedziała,
puszczając mimo uszu jego ostatnią uwagę- Mam ci przypomnieć, jak Bellatriks torturowała
mnie Cruciatusem na jego oczach? A on? Czy on coś powiedział? Zrobił? Udawał,
że mnie nie widział. Powiem ci coś. Gardzę tą kanalią bardziej niż on mną,
szlamą.
- Hermiona, czasy się zmieniły,
może Draco również?
- To już nie Malfoy tylko Draco,
tak? Od kiedy to jesteście takimi kumplami? Zresztą dość, nie ważne, nie mam ochoty
rozmawiać na temat Malfoya. Zwłaszcza, że te czasy o których mówisz, tak na
prawdę nie miały czasu się zmienić. Nie zapomina się ot tak o latach uprzedzeń
i nienawiści. Ja nie zapomniałam i on z pewnością też nie. Chyba że to Ty już
zapomniałeś co zrobił? Śmierć Dumbledore,
wpuszczenie śmierciożerców, Pokój Życzeń, kurczę, nawet Hipogryfowi nie
przepuścił. Menda jedna.
- Chyba przesadzasz, to było ze
sto lat temu!
- No i co? Właśnie to zamierzam
powiedzieć w przyszłym miesiącu.
- Niech zgadnę, chodzi ci o
przesłuchanie w Wizengamocie?
- Tak, i zamierzam tam obsmarować
ich wszystkich, zacznę od pieprzonego dziennika Riddle’a a skończę na pożarze,
który wywołał z koleżkami, że nie wspomnę już o ich fanatyzmie i snobistycznych
poglądach.
- Nie wydaje mi się, żeby w
Azkabanie zamykali za snobizm.
- Od teraz zaczną, a przynajmniej
powinni. Szkoda tylko, że pani Weasley wykończyła naszą kochaną Bellę, nie
będzie już miała okazji wrócić do swojej zapyziałej celi. – powiedziała z
nienawiścią w głosie wściekle gestykulując i rozlewając napar.
Harry
wpatrywał się z osłupieniem w dziwnie zaciętą twarz przyjaciółki, niezupełnie
rozumiejąc jej punkt widzenia. Właściwie jej nie poznawał. Stała się jakaś
nerwowa i ironiczna. Jej zachowanie również odbiegało od normy. Nie było tego
widać szczególnie wyraźnie, ale była po prostu bardziej… bardziej dokładna,
wręcz apodyktyczna – wszystko, ale to wszystko musiało być tak, jak chciała.
Nie, żeby kiedyś nie próbowała stawiać na swoim, jednak dało się jej coś
przetłumaczyć, nie to, co teraz. Kurczę, on też nie zapomniał tego co miało
miejsce, tak naprawdę tylko oni wiedzieli, przez co musieli przejść w ciągu
tych wszystkich lat. Jednak zawsze wierzył, że po upadku Voldemorta, gdy zapanuje pokój, to właśnie jego
przyjaciele będą wraz z nim starać się naprawiać dawne błędy. Chciał wierzyć,
że uda im się być ponad to, ponad nienawiść, wrogość i uprzedzenia. Nie
rozumiał, dlaczego Hermiona chce dalszej walki? Przecież z ich trójki to ona
zwykle była tą najbardziej poprawną, dążącą do załagodzenia sytuacji i
szukającą kompromisów, które zadowoliły by każdą ze stron.
- Hermiono, nie chciałbym się z
tobą kłócić, ale…
- Ja z tobą też nie Harry –
powiedziała nieco spuszczając z tonu. – Jednak na przesłuchaniu powiem to, co
uznam za stosowne. Poza tym, to chyba nie czas i miejsce na roztrząsanie sprawy
Malfoya i jego wesołej rodzinki. Według mojego planu już od – tu rzuciła
okiem na okrągły zegar wiszący na ścianie – ponad dwóch godzin powinniśmy być w
Norze. Przez to opóźnienie pewnie już dziś nigdzie nie wyruszymy. Pani Weasley
tak szybko nas nie wypuści.
- Skoro tak, to może znajdzie się
czas na szybki obiad? – spytał z nadzieją, która jednak została brutalnie
zabita przez Hermionę.
- Chyba nie sądzisz, że w Norze,
jakkolwiek nie byłaby zniszczona – brakuje jedzenia? – szczery uśmiech zagościł
na jej twarzy, po chwili już wyciągała rękę w stronę przyjaciela, gotowa do
teleportacji.
**************
- Bez dyskusji młoda damo, może
jesteś już pełnoletnia, ale ja nadal jestem twoją matką, więc masz mnie słuchać
– powiedziała Molly Weasley tonem nie znoszącym sprzeciwu. Ginny głośno
westchnęła i teatralnie przewróciła oczami.
- Ale mamo, a jeśli coś się
stało? Powinni już dawno tu być! – dziewczyna zaczynała niepokoić się o przyjaciół.
Przechadzała się po kuchni w tą i z powrotem, co jakiś czas wyglądając przez
okno.
- Jeżeli coś im się stało, w co szczerze wątpię – odpowiedziała niepewnie jej matka – to twoja obecność tutaj
w niczym nie pomoże. Ten dom sam w sobie stanowi równie wielkie
niebezpieczeństwo co śmierciożercy. To zresztą tyczy się również ciebie
Ronaldzie – powiedziała zawieszając
spojrzenie na najmłodszym z synów.
Chłopak siedział na podłodze ze
spuszczoną głową, bo większość ocalałych mebli została już przeniesiona do ich
tymczasowego lokum.
- Mnie w to nie mieszajcie – odparł beznamiętnym tonem,
nadal zapatrzony w podłogę. Czuł jednak na sobie świdrujące spojrzenie, kiedy kobieta
za wszelką cenę starała się uspokoić i powstrzymać przed rychłym wybuchem gniewu. Właśnie szukała odpowiednich słów by przemówić
swoim bezmyślnym dzieciom do rozumu, gdy usłyszeli skrzypnięcie drzwi
wejściowych i głośną wymianę zdań.
Nie zwracając uwagi na toczącą się
właśnie rodzinną kłótnię, Harry i Hermiona wtoczyli się do pomieszczenia złorzecząc
i sapiąc jak dzikoświnie.
- Te głupie
gnomy kiedyś nas zabiją – wyjąkał Harry,
usilnie walcząc o każdy oddech. Niemal potknął się o próg kuchennych drzwi, strącając
kopnięciem trzymającego się jego spodni ostatniego małego szkodnika.
- Nie mów
tak- powiedziała nie mniej zmęczona Hermiona, która pojawiła się tuż za nim- to
istoty, które tak jak my czują i myślą, a tym bardziej mają prawo do życia-
mówiła nieco oburzona stanowiskiem przyjaciela.
- Jesteście wreszcie!- wykrzyknęła radośnie mama Rona,
uśmiechając się do nowo przybyłych. - Harry kochaneczku, Hermiono, niech no was
uściskam moje dzieci- podeszła do nich z szeroko rozpostartymi ramionami. -
Skoro jesteśmy już wszyscy w komplecie, to chyba nadszedł czas, żeby się stąd
zbierać- powiedziała, wyswabadzając ich z uścisku, omiatając ostatnim smutnym
spojrzeniem resztki swojej zrujnowanej kuchni.
Jej oczy zaszkliły się, gdy
utkwiła wzrok w starym zegarze wskazującym, gdzie znajdowali się poszczególni
członkowie jej rodziny. Rodowa pamiątka była zniszczona, jednak nie to było najgorsze.
Imię jej ukochanego Freda w magiczny sposób zniknęło z osmolonej tarczy,
pozostawiając po sobie puste miejsce. Tak samo jak jego śmierć pozostawiła
pustkę w ich sercach. Zawsze patrzyła na bliźniaków przez pryzmat ich figli,
niechcianych żartów i głupich pomysłów, nie do końca zdając sobie sprawę, jak
wiele radości i śmiechu wprowadzały do jej życia. Dziś oddałaby wszystko, by
móc wrócić do czasów, gdy wesoło podśpiewując przygotowywała bożonarodzeniowe
przysmaki, wyczekując dźwięku kukułki, obwieszczającego powrót kolejnego z
Weasleyów.
- Pani Weasley- zaczął nieśmiało Harry- właściwie to
przyszliśmy się tylko pożegnać- kontynuował zażarcie wpatrując się we własne
buty. – Obiecałem Hermionie, że od dziś wspólnie zaczniemy poszukiwania jej
rodziców.
- Ale jak to od dziś?- matka Rona aż zachłysnęła się
powietrzem.- Przecież dopiero co wyszedłeś ze szpitala, a ten cały koszmar
jeszcze się nie skończył.
- Ma pani zupełną rację, ale proszę mnie zrozumieć. Nie
widziałam rodziców niemal cały rok, na dobrą sprawę nawet nie wiem czy żyją. A
Australia jest duża, kto wie, ile czasu będziemy potrzebować, żeby trafić choć
na ślad ich obecności- wtrąciła Hermiona.
- To wy nawet nie wiecie, gdzie zacząć? A gdzie się
zatrzymacie? Chyba nie zamierzacie teleportować się w tą i z powrotem? To
niedorzeczne!- wykrzyknęła zdenerwowana kobieta.- Zostańcie z nami u Muriel,
będziemy mieli dużo czasu, żeby wszystko dokładnie przemyśleć.
- Pani Weasley, teleportacja na tak dużą odległość bez
wcześniejszego przygotowania nie wchodzi w grę, to zbyt duże ryzyko.
Zarezerwowałam już trzy bilety na mugolski środek transportu- zrobiła pauzę.-
Na dziś wieczór.
- Jakie trzy bilety?!- wrzasnęła kobieta, już kompletnie
wytrącona z równowagi. Po chwili spłynęła na nią fala zrozumienia. – Nie
pozwolę na to, żeby Ronald gdziekolwiek teraz wyjechał.
Rudzielec, o którym była mowa
nadal tylko cicho siedział pod ścianą. Zdawał się nie zauważać tematu, na który
zeszła rozmowa. Właściwie gdyby mógł, to najchętniej wtopiłby się w nią i
zniknął. Nie miał siły a tym bardziej ochoty na dyskusje. Z kimkolwiek.
- A co ze mną?- dodała skołowana Ginny.- Harry, tak długo
się nie widzieliśmy, a teraz chcesz mnie znowu zostawić i zniknąć gdzieś na
drugim końcu świata? W dodatku nie wiadomo na jak długo.- kontynuowała naburmuszona podchodząc do chłopaka.
- Ginny, nawet o tym nie myśl- zakończyła dywagacje córki pani
Weasley.- Dobrze, zrobimy tak- dodała, biorąc trzy głębokie wdechy dla
uspokojenia.- Zapraszam na obiad do Muriel. Nawet jeśli postawicie na swoim i
wyjedziecie pomimo moich próśb, to nigdzie nie puszczę was głodnych. Ot co!